Już nie raz pisałam, że fascynuje mnie logistyka. To jak coś ktoś robi, jak się do tego przygotowuje. Zapraszam Was do rozmowy z Maura Ładosz, ciekawą, bardzo kreatywną kobietą, która na codzień żyje z pisania scenariuszy filmowych. W naszej rozmowie poznacie jej początki, motywacje, oraz warsztat jaki wiąże się z pisaniem tego, co później możemy oglądać na szklanym ekranie. Bo jak się okazuje, to życie pisze najlepsze scenariusze.
Zapraszam do rozmowy.
Anita Kijanka: Gdybyś musiała się przedstawić i powiedzieć czym się zajmujesz, to jak zwykle przedstawiasz się?
Maura Ładosz: Przedstawiam się chyba normalnie: Maura Ładosz. Aktualnie z zawodu od 11 lat jestem scenarzystką telewizyjną, ale też myślę, że mogę śmiało powiedzieć, chociaż nie robię tego zarobkowo, że jestem z zawodu fotografem. Jestem scenarzystą i fotografem, a także jestem “wymyślaczem” historii – w ten sposób bym się przedstawiła.
fot. Dominika Misiewicz
Powiedz mi, jak zaczęła się Twoja przygoda właśnie ze scenopisarstwem?
W bardzo prozaiczny sposób. Gdzieś taką myśl miałam w sobie od dziecka, że chciałabym pisać, opowiadać historie, ale dosyć szybko doszłam do tego, że to może nie będą książki – chociaż o takiej też myślę. Bardziej interesowały mnie w tym wszystkim ruchome obrazki, więc ta myśl, że chcę pisać scenariusze zrodziła się gdzieś we wczesnym, nastoletnim życiu.
W związku z tym, że jestem dosyć leniwą osobą, to nie chciało mi się iść do szkoły dla scenarzystów. Poza tym myślałam sobie, że chyba nie trzeba się tego uczyć, to jest taka dziedzina, którą można rozpracować samemu. W każdym razie nie składało się, żebym się tym zainteresowała tak od strony edukacyjnej. Od 16. roku życia jestem z mediami związana i wokół nich działo się moje życia. Była to głownie telewizja, więc wszystko tak naturalnie się rozwinęło.
Najpierw byłam po drugiej stronie kamery, a dokładniej przed nią – a potem, będąc w pobliżu, usłyszałam, że ktoś szuka zupełnie świeżego, nowego narybku do pisania scenariusza do jednego z seriali, który powstawał i że będzie szkolenie. Trwało ono trzy dni i po nim napisałam swój pierwszy w życiu scenariusz. Oczywiście to miało być na próbę, na podstawie tego, osoba zarządzająca tym projektem miała sobie wybrać spośród nas kilka osób do pisania – załapałam się, a to oczywiście był totalny początek.
Ja oczywiście w pierwszej chwili jak to taki nuworysz wpadłam w samozachwyt, że o proszę udało mi się od razu. A potem się zaczęły schody i bardzo długa droga. W rzeczywistości to jest tak, że żeby móc nazwać się scenarzystą trzeba napisać od początku do końca przynajmniej trzy projekty.
To chyba szybko mimo wszystko…
Myślę, że dopiero po trzech czy czterech latach mogłam już powiedzieć, że jestem scenarzystą, ale tak na prawdę uczę się cały czas. To jest taki zawód, w którym nauka się nie kończy, tak jak w wielu zawodach bardziej twórczych. W rzeczywistości to jest tak, że co gatunek to nauka zaczyna się właściwie od nowa, bo warsztatowy trzon jest wszędzie taki sam, ale jednak każdy gatunek wymaga czegoś nowego. Nowych umiejętności i trochę zmiany myślenia, więc właściwie uczę się cały czas.
fot. Ewa Ćwikła
Jak przystępujesz do pisania scenariusza to od czego zaczynasz? Jak w ogóle wygląda przygotowanie takiego scenariusza?
To zależy, jeżeli zaczynam nowy projekt to zanim powstanie scenariusz musi powstać cały świat, scenariusz jest jego finałem. Wymyślamy główną historię, bohaterów. Tworzymy historie bardziej szczegółowe na sezon lub na pół sezonu. Tak naprawdę nie powstanie scenariusz bez porządnie przygotowanych bohaterów – postacie muszą być wymyślone od A do Z.
Ja muszę wszystko wiedzieć o tych postaciach. Muszę z nimi pobyć, żeby je poznać. Scenariusz musi być napisany zgodnie z tym jakby te postacie postępowały w danych sytuacjach, to jest kluczowe. Jeżeli mam wymyśloną osobę, to nie mogę jej kazać się zachowywać tak, jak chce scenarzysta – tylko muszę jej dać żyć i muszę ją obserwować w różnych sytuacjach i iść za nią. To jest naczelna zasada.
Nie można powiedzieć, że pracę nad każdym scenariuszem zaczynam od tego i od tego, za każdym razem to jest bardzo indywidualna sprawa – to zależy od tego, jaki to jest gatunek telewizyjny. Generalnie postać jest kluczowa i podążanie za nią w scenariuszu jest najważniejsze.
A co to znaczy że serial dobrze się ogląda? Czy serial będzie się dobrze oglądał? Skąd to możesz wiedzieć już na początku?
No właśnie tego nie wie nikt. Może jest recepta na dobry serial, ale czy ten serial odniesie sukces komercyjny czy będzie oglądany, tego nigdy nie wie nikt.
Ja osobiście uważam, że najważniejsza jest zasada prawdopodobieństwa w serialu. Nie robimy filmu dokumentalnego, nie mówimy prawdy, natomiast opisujemy sytuacje prawdopodobne, czyli coś, co może się wydarzyć, ale nie musi. To nie może być kompletnie zmyślona historia. Oczywiście zależy w jakiej kulturze będzie on oglądany, bo w kulturze amerykańskiej przechodzą dużo mniej prawdopodobne historie, niż na przykład w kulturze europejskiej.
Natomiast zasada prawdopodobieństwa jest naczelna. Muszą być postacie, które wciągną nas w historię, intrygę. Opowieść może być najbardziej banalna na świecie, ale jeżeli mamy bardzo dobrych bohaterów – ciekawych, takich którzy nas interesują, pociągają to zaczyna nas coraz bardziej wciągać. Nie mówię, że musimy ich kochać. Chociaż kiedyś tak rzeczywiście było, że takie były wymogi producentów – żeby serial był skierowany do produkcji to musi być bohater, którego wszyscy pokochają.
Moim zdaniem to jest niekonieczne dlatego, że tak samo możemy się przywiązać do bohatera negatywnego. Będziemy mu życzyć jak najgorzej, ale będziemy ciekawi i będziemy chcieli poczuć satysfakcję, że w końcu mu się nie uda i też będziemy to śledzić z zapartym tchem.
Przede wszystkim musi być postać budząca emocje, którą się chce oglądać i musi być prawdziwa. To ma być bohater taki z krwi i kości. Nie może być dwuwymiarowy, papierowy, w którego nie uwierzymy. Oczywiście takie figury też istnieją w serialach, ale w takich serialach powiedziałabym… Żeby też kogoś nie urazić… Takiej klasy B. Natomiast w serialach, o których każdy scenarzysta marzy, to faktycznie te postaci muszą być zbliżone do ludzi, których znamy z życia.
Nikt nie jest rycerzem na białym koniu, nikt nie jest księżniczką na ziarnku grochu. Wszyscy mają swoją drugą twarz i o tym też trzeba pamiętać. Historia, ale przede wszystkim, moim zdaniem postać – to jest to, co nas trzyma przy serialu.
Skąd czerpiesz inspiracje i pomysły na różne historie, które wydarzają się bohaterom?
Odpowiem najbardziej banalnie na świecie jak można – czyli z życia. Bo nic nie wymyśla tak zwariowanych scenariuszy jak życie. Już nie raz się przekonałam, że jak była wymyślona historia to była kupowana przez producentów “super, super, super tak idźmy w to” natomiast jak była historia na motywach tego, co się wydarzyło to bardzo często był komentarz “niee…to jest niemożliwe, ale wymyśliłaś tym razem”…
Życie bywa bardzo dziwne i nieprzewidywalne i wydaje mi się, że to jest najlepsza kopalnia pomysłów. Trzeba mieć uszy, oczy i wszystkie zmysły szeroko otwarte i to jest bardzo trudne w moim zawodzie.
Dobrze być wśród ludzi, dobrze na przykład jeździć pociągami, tramwajami, stać na przystankach, rozmawiać z innymi, słuchać tego co się dzieje, ale nie można być w dwóch miejscach na raz. Wypadałoby pół miesiąca spędzać w terenie, pół miesiąca przed klawiaturą w komputerze dlatego jakoś to trzeba dzielić.
Trzeba po prostu czytać, przeglądać internet, nawet jakieś plotkarskie portale, bo wszędzie są historie. A ja zawsze powtarzam, że życie polega na opowiadaniu historii. A jest ich wokół nas mnóstwo.
Zdarzyło Ci się kiedyś, że znajomy się zorientował, że został bohaterem któregoś z epizodów? Rozpoznał, że opisujesz jego przykład z życia?
Bardzo często jest tak, że moi znajomi do mnie mówią “Słuchaj, zdarzyło mi się to i to, możesz to wykorzystać”. I czasami gdzieś, jakieś elementy wykorzystuje, nigdy jednak nie robi się tego jeden do jednego.
Ja na przykład sama kiedyś miałam taki dzień, że psuło mi się wszystko w domu po kolei. Najpierw pralka, potem lodówka, to też była totalnie czarna seria i ja w tym wszystkim Matka Polka bezradna. Potem użyłyśmy z koleżanką tego wszystkiego w serialu, oczywiście trochę to, jak to w serialu, koloryzując bardziej jednak niż w życiu. W serialu można sobie na szczęście na to pozwolić. Historie mogą być bardzo, bardzo banalne, a później umiejętnie opowiedziane i przy pomocy ciekawych bohaterów zmieniają się w coś super fascynującego.
Jak w takim razie, chcąc te wszystkie historie opowiedzieć, chcąc przedstawić bohaterów, ich życie, wplatacie w to wszystko reklamy? Product placement, który jest co raz bardziej popularny kiedy czytamy, że audycja zawiera lokowanie produktów. Tym musisz jakoś żonglować prawda?
Bo z jednej strony musisz dbać o to, żeby postać była autentyczna, historie były ciekawe, żeby angażowały ludzi, ale z drugiej strony masz takie coś na sobą, gdzie przychodzi reklamodawca i mówi, wrzućcie mi tutaj chipsy. I Ty musisz stworzyć nagle historię, gdzie te chipsy się pojawiają. Jak to wygląda?
Myślę, że przepisy, które się zmieniły jakiś czas temu, spowodowały ze product placement przestał być taki nachalny. Bardzo nam scenarzystom to pomogło. Kiedyś product placement wyglądał jak nagła przerwa na reklamy w środku sceny, na przykład: “Przyniosłem Ci Nutellę, może zjesz Nutellę? Nutella jest bardzo zdrowa”. Teraz takich rzeczy robić nie możemy i bardzo dobrze. Nie może nigdzie w dialogu paść nazwa produktu, może on się tylko pojawić na obrazku.
Naprawdę to pomaga, ponieważ my wszyscy żyjemy w jednej wielkiej reklamie. Do lasu, nawet nie da się wejść, żeby się nie natknąć na jakieś opakowanie po czymś – te znaki towarowe są i nie sposób ich uniknąć, wiec to jest zupełnie naturalne, że one są w serialach.
Czasami też jest to problem, żeby uniknąć product placement’u niechcianego, wtedy się staje na głowie. Natomiast jeżeli on jest chciany i pożądany to zazwyczaj mamy trochę wolną rękę. Jeżeli wiemy, że w tym odcinku musi się pojawić product placement jakiejś sieci komórkowej czy produktu spożywczego, wtedy wymyślamy sobie sytuacje sami, bądź w obrębie której sceny może być jakaś mini sytuacja, w której ten produkt może się pojawić.
Oczywiście dostajemy dodatkowe wytyczne od klienta, że chciał, aby produkt się pojawił w scenie, w której są małe dzieci albo w scenie, w której jest ciepła rozmowa między przyjaciółkami lub w takiej, w której dana usługa, na przykład sieci komórkowej, pomaga bohaterowi wyjść z jakiejś trudnej sytuacji.
Czasami te wytyczne są, wtedy rzeczywiście trzeba temu sprostać i zadbać o to, żeby to było wprowadzone w sposób jak najbardziej naturalny. Jeżeli zostanie to pokazane w sposób sztuczny, chamski wręcz, taki toporny to jest to na niekorzyść dla tego produktu, ponieważ ludzie to wyłapują i budzi to w nich niesmak.
Rzeczywiście czasami jest to karkołomne zadanie. Zdarzało się na przykład tak, że trzeba było do gotowego odcinka dopisać jakąś scenę, bo klient chciał koniecznie wcześniej w emisji z tym produktem już zaistnieć. Wtedy takie doklejane sceny zazwyczaj są wyczuwalne, więc lepiej już umieszczać taką reklamę w procesie twórczym, bo to zawsze wychodzi naturalniej.
Głównie polega to na tym, że trzeba taki sztuczny element układanki w tę układankę wmontować, tak sprytnie, żeby właśnie nie było widać, że jest to wmontowane. Żeby to było bardzo naturalne, żeby to było takie smaczne, nie przeszkadzało tak na prawdę. Żeby w odbiorze sceny nie było takiego wrażenia, że o teraz, tutaj jest product placement, prawda? To ma być zauważone i niezauważone jednocześnie – na tym polega sztuka, tak mi się wydaje.
Czy to jest tak, że Wy tworzycie całą linię kreatywną, w której ze scen w serialu czy filmie ukaże się dany produkt, wysyłacie to do akceptacji klientowi, klient mówi: tak, zgadzamy się, czy po prostu to już polega na tych wytycznych, które otrzymaliście i klient już się nie miesza?
Nie, zazwyczaj my nie uczestniczymy rozmowach producenta z klientem czy stacji z klientem. My dostajemy wytyczne już gotowe, później ta scena z tym product placement’em przez produkcję lub stacje wysyłana jest do akceptacji klienta. Może on mieć oczywiście uwagi, zdarza się oczywiście tak, że klient wie lepiej. Jak sam na przykład napisze scenę, która jego zdaniem powinna być – to pożal się boże. To tak troszkę, na taką małą złośliwość sobie pozwolę, że pozwólmy działać profesjonalistom w tym względzie.
Natomiast rzeczywiście klient musi być zadowolony, więc oni ostatecznie akceptują i wtedy to jest nagrywane zgodnie z tym, co jest w scenariuszu. Ale my nie kontaktujemy się z nim bezpośrednio. Nie ma rozmów, że oczekuje tego i tego. Jesteśmy ostatnim ogniwem, które wykonuje to zlecenie.
A jeszcze jedno mnie ciekawi, ile w takim razie zajmuje Ci przygotowanie scenariusza do jednego odcinka serialu? Czy to jest tak, że piszesz jeden i potem kolejny dopiero, czy piszesz poszczególne sceny odcinków. Jak wygląda taka praca?
To jest tak, że – tu użyje tego zdania “wytrycha”- to zależy od projektu i od gatunku, w którym akurat się poruszamy. Bo to może być serial, to może być telenowela, to może być dokument, więc każdy z nich pisze się inaczej; dłużej, krócej, szybciej, wolniej, jak wiadomo.
Natomiast możemy to jakoś doprecyzować. Serial około dwudziestopięcio minutowy, to jest dwadzieścia pięć – trzydzieści stron i pisze się je mniej więcej trzy dni. Seriale dłuższe, o długości czterdziestu czterech minut to można pisać nawet i tydzień, raz czy dwa. Raz spotkałam się w swojej karierze, że sama pisałam poszczególne sceny poszczególnych wątków i to mi zupełnie nie pasowało. Wolę jednak napisać pełny scenariusz od A do Z. Wydaje mi się, że bardziej panuje nad tymi rzeczami.
Czasami jak mam dwa projekty na raz to pisze dwa scenariusze równolegle. Kiedy przychodzą jakieś poprawki do odcinków, które już powstały to czasami robi się bałagan w głowie, że trzeba wracać do tego, co już zostało napisane, a gdzieś tam w mojej głowie są już te historie i perypetie bohaterów bardziej zaawansowane… Rzeczywiście można takiej lekkiej schizofrenii dostać, więc jednak chronologię, moim zdaniem, tutaj dobrze jest zachowywać.
Jeden z naszych prelegentów na Wenusjankach opowiadał, że kiedy pisze swoje książki to ma program Excel i w nim pokazuje systematycznie, w jakiej scenie pojawiał się jaki bohater, jak się w tych scenach zmieniał po kolei. Czy Ty masz w głowie to wszystko, czy na każdym etapie jak tworzysz scenariusze to myślisz jednocześnie co powinien powiedzieć, jak się zachować Twój bohater. Masz to jakoś usystematyzowane czy raczej to jest taki freestyle? Czujesz tych bohaterów i dajesz im życie poprzez te sceny, w których oni grają?
Jeżeli projekt jest bardzo duży, na przykład serial codzienny i jest dwadzieścia odcinków w miesiącu i jest pięciu autorów to nie sposób jest wszystkiego zapamiętać oprócz swojej pracy. Oczywiście czytamy odcinki kolegów, ale to jest czasami ponad ludzkie siły zapamiętać to wszystko, więc na szczęście istnieje funkcja sekretarza, który się tym wszystkim zajmuje, który jest taką naszą pamięcią zewnętrzną.
Ma on streszczenia wszystkich odcinków, poszczególnych wątków i sezonów. Jeżeli czegoś nie wiemy, nie pamiętamy, to do takiej osoby piszemy i podpytujemy o różne sprawy. Czy ten bohater na przykład był już w takiej i takiej sytuacji. Jeżeli nie pamiętamy – a jest to możliwe w takim serialu typu telenowela, gdzie występuje czterdzieści czy pięćdziesiąt postaci – o jakiś rodzinnych powiązaniach to za to odpowiada osobna osoba, która jest dla nas taką encyklopedią serialu.
Jeżeli projekt jest mniejszy, na przykład składa się 12 czy 13 odcinków w sezonie to z reguły nikt taki potrzebny nie jest – to się po prostu pamięta. Dlatego, że się jest na tyle zżytym z tymi postaciami, one się stają nawet trochę częścią twojej rodziny przez pewien czas, do momentu do którego piszesz dany projekt, po prostu wiesz o nich wszystko.
Powiedz mi, czy zdarzały Ci się sytuacje kiedy myślałaś o jakiejś historii, opowiadałaś znajomym na spotkaniu jakieś wydarzenie, a potem sobie uświadamiałaś, że to się nie wydarzyło naprawdę tylko ja to napisałam w scenariuszu? Bo tak się zlałaś z tym życiem serialowym, że zaczęłaś tracić różnicę między rzeczywistością, a wymyślonym światem?
Nie, nie zdarzyło mi się to. Czytałam tylko taką cudowną książkę “Ciotka Julia i skryba” i tam się faktycznie scenarzyście coś takiego przytrafiło, bo oszalał. Nie, nie, jednak to jest w dalszym ciągu tak, jak mówiłam o tym prawdopodobieństwie. W dalszym ciągu jednak to jest życie serialowe, mimo tej zasady, którą przestrzegamy, jest tak dalekie od prawdziwego życia, że jednak moim zdaniem nie sposób jest to pomylić. Nawet jeżeli robi się tego rzeczywiście dużo, to nie. Jeżeli używam sytuacji życiowych, na przykład wręcz, bo tak też mi się kiedyś zdarzyło w jednym serialu, że przeniosłam żywcem postać z życia do serialu, to raczej mi się to nie myli.
Co najbardziej lubisz w swojej pracy i jednocześnie co jest najtrudniejsze?
Najbardziej lubię to, że to co napiszę, to co wyjdzie spod mojej klawiatury potem mogę zobaczyć na dużym ekranie telewizyjnym. Trochę się śmieje, że słowo ciałem się staje. To jest bardzo ekscytujące, bo to jest taki namacalny proces twórczy. Ja sobie siedzę w swoim pokoiku, dłubie w komputerku i potem pracuje nad tym sztab ludzi, a potem po prostu jest to emitowane i jest to super ekscytujące. Tak jak powiedziałam – jestem scenarzystą od jedenastu lat – to za każdym razem jak rodzi się moje nowe dziecko – to znaczy jak mój nowy projekt gdzieś zostaje sprzedany i potem jest realizowany, a potem finalnie się pojawia, to jest radość taka sama, więc to jest cudowne.
Najtrudniejsze w mojej pracy jest to, że jest ona bardzo żmudna. Samo wymyślanie jest fajne i ekscytujące i wiele osób to bardzo lubi, bo to jest po prostu kreacja i każdy twórca wie, jakie to jest miłe uczucie. Natomiast potem zaczyna się właśnie ta mrówcza praca. Te literki – jak ja to mówię – wklepać trzeba. Pamiętać co się z czym klei, co się z czym nie klei. Do tego należy używać swojej wiedzy technicznej, realizacyjnej, żeby potem nie robić kłopotu ekipie na planie, żeby nie pisać głupot, które potem w realizacji zdjęć się ze sobą zupełnie nie pokleją, nie skomponują.
Praca na materiale, który się ma w głowie, żeby go tylko przelać na papier to jest chyba najtrudniejsze. Wymaga ogromnej dyscypliny, żeby to po prostu robić systematycznie. Żeby nie było przestojów, bo to jest naprawdę dużo fizycznego pisania. Scenariusz to jest między dwadzieścia pięć tysięcy, a czterdzieści sześć tysięcy znaków – zależy jakiej długości jest emisja.
Jest to objętościowo naprawdę bardzo dużo pisania i jak się tych projektów robi na przykład dwa jednocześnie to rzeczywiście człowiek przelicza swoją pracę na setki stron miesięcznie. To jest najtrudniejsze, żeby to po prostu spisać, to wszystko co się ma w głowie.
OK, wiesz jeszcze zapytałabym Cię o to jak Ty sprawiasz, że dialogi napisane dobrze brzmią mówione, bo wiem, że to też jest problem?
Bardzo prosto, to znaczy wszystkie dialogi czytam sobie na głos.
Naprawdę? Czyli pisząc scenariusz czytasz go od razu na głos
Tak, napiszę sobie scenę i potem ją czytam. Didaskaliów oczywiście nie, bo to jest bez znaczenia, natomiast dialog każdy czytam na głos, żeby usłyszeć czy na przykład nie zmienić szyku, czy na przykład nie ma zbitki wyrazów, które będą trudne do wypowiedzenia, więc tutaj trzeba aktorowi pomóc. Pisanie jest jak muzyka, to znaczy musi być rytm, dialog ma być prawdziwy i jak się go przeczyta, to nie może być fałszywej nuty w nim, bo to natychmiast widać. Moim zdaniem, jeżeli ktoś tego nie robi to popełnia ogromny błąd, bo wtedy może się brać z tego sztuczność dialogów. Wszystko musi wybrzmieć, to trzeba usłyszeć.
Dziękuje za rozmowę.