Jak z piątego biegu wrzucić na luz

Jak z piątego biegu wrzucić na luz

Trudno mi powiedzieć ile dokładnie znam Basię Stawarz. Myślę, że z pięć lat… To osoba wyjątkowo barwna, wesoła, która nie wpisuje się w istniejące schematy. Uparta i ambitnie dążąca do wybranego celu. Jest często na nim tak bardzo skupiona, że potrafi wiele poświęcić dla jego osiągnięcia.

Niedawno wróciła z ośmiomiesięcznej podróży, na którą zdecydowała się w najbardziej zaskakującym dla wszystkich momencie. Jej wcześniejsza firma – Content King – świetnie sobie radziła, ona była zasypywana propozycjami.  I nagle, niemal z dnia na dzień pakuje rzeczy i wyjeżdża w daleki świat.

Dziś zapraszam Was do rozmowy jak zmienił ją ten wyjazd, jej postrzeganie życia i zarabianie na życie.  Basi sposób jak z piątego biegu wrzucić na luz…

Zapraszam do lektury.

Anita Kijanka: Basiu, jesteś na imprezie rodzinnej, jak opowiadasz rodzinie czym się zajmujesz, na czym polega Twoja praca?

Barbara Stawarz: Myślę, że większość naszej branży ma problem z tym, żeby wytłumaczyć naszym rodzicom, a już dziadkom tym bardziej, czym się zajmujemy. Moja babcia ma ulubione określenie. Za każdym razem jak siedzę przy komputerze i ona wchodzi do pokoju, patrzy i mówi „Acha, piszesz. Dobrze to Ci nie przeszkadzam”. Dla niej każdy kto siedzi przy komputerze zajmuje się pisaniem i nie należy mu przeszkadzać. A ponieważ zajmuję się content marketingiem, to najłatwiej może to wytłumaczyć właśnie tak, że piszę?

Co najbardziej lubisz w swojej pracy?

Najbardziej lubię widzieć efekty przekazanej wiedzy, czy zainspirowania, zmotywowania kogoś. Nie samo wgryzanie się w dziedzinę content marketingu, tylko przekazywanie tej wiedzy dalej. Czy w pracy consultingowej w firmach, czy edukacyjne na szkoleniach i uczelniach. Najwięcej satysfakcji sprawia mi już ten owoc pracy i praca z ludźmi. To poczucie, że to ma sens jest dla mnie budujące i motywuje do działania.

Jak z piątego biegu wrzucić na luz

Dlatego napisałaś książkę, między innymi o content marketingu?

Tak, napisałam książkę z kilku powodów. Pierwszym na pewno było to, że chciałam zebrać w jednym miejscu wszystkie tematy dotyczące content marketingu, którymi się zajmowałam. A drugim powodem na pewno było to, żeby osoby zainteresowane tym tematem, mogły bez wertowania internetu sięgnąć do książki i działać samodzielnie. Nie każdy ma okazję albo chęć przychodzenia na szkolenia, na konferencje, a po książkę jest sięgnąć w miarę łatwo.

Ale mówi się, że ludzie nie czytają książek? Myślisz, że faktycznie tak jest? Skoro zdecydowałaś się na taki krok.

No nie czytają, nie będę tu polemizować z danymi. Nawet jak kupujemy, co już jest domniemaniem, że jednak czytamy, to i tak często nie czytamy, tylko te książki mamy. Jestem też przekonana, ba, wiem, że sporo osób ma moją książkę i nigdy jej nie czytało. Sporo moich koleżanek mnie zaskoczyło wysyłając mi zdjęcie książki, chociaż wiem, że kompletnie im się do niczego nie przyda, ale mają, więc to bardzo miłe.

Nie czytamy książek, które są czytane dla przyjemności. Czytamy jednak książki, które mają sprawić, że będzie nam w życiu lepiej. Content marketing to jest to, co albo da nam więcej pieniędzy w biznesie, albo zbuduje naszą markę osobistą, więc to jest książka bardzo użyteczna. A my, tak jak nie lubimy dzisiaj tracić czasu na spędzanie go z ludźmi, bo uważamy, że to nie jest inwestycja, która się zwróci, tak nie lubimy czytać książek, które też się nam nie zwrócą. Ile osób czyta dziś poezję?

„Content marketing po polsku” to jest książka biznesowa, dlatego ona jest poniekąd inwestycją, ale brutalna prawda jest taka, że tam gdzie nie ma zwrotu z inwestycji, tam coraz częściej nie ma nas.

To powiedz mi, jak na Ciebie wpłynęła ta książka? Bo też to była inwestycja czasu, pewnie jakiś środków. Jak ta książka zmieniła Twoje życie?

Napisanie książki przekłada się na markę osobistą, więc na pewno miałam więcej pracy i jeszcze mniej czasu. Z jednej strony to jest bardzo pozytywne, ale z drugiej strony przyczyniło się też do tego, że potrzebowałam dosyć długiej przerwy od tego biegu, od tego pędu. Na pewno polecam napisanie książki każdemu, kto chce zaklepać sobie miejsce w danej dziedzinie dając tym znak: tak, jestem tutaj, zajmuję się tym, to jest temat na którym się znam. To bardzo się sprawdza w budowaniu marki osobistej.

Teraz zaczniemy wątek właśnie Twojego wyjazdu. Przed wyjazdem miałaś taki szalony czas: dużo pracy, wydałaś książkę, mnóstwo konferencji, publikacji, materiałów, szkoleń. Jak wspominasz tamten czas teraz?

Myślę, że tutaj dość Cię zaskoczę, dlatego, że jak patrze na tamten czas po powrocie to bardzo siebie doceniłam. Widzę, że wtedy, zapytana o to ile pracuję, kiedy mam na to wszyscy czas, machałam ręką i mówiłam „no jak to, po prostu dyscyplina, kalendarz, zadaniowość, jest cel, jest jego realizacja – nic nadzwyczajnego”. I byłam sobie takim robocikiem, który realizował te wszystkie cele po kolei.

Ale też wiem, że nie zmarnowałam tego czasu i po podróży bardzo doceniłam to, co zrobiłam, bo też dzięki temu mogłam wyjechać. Mogłam sobie zrobić taką dłuższą przerwę i myślę, że póki co, czuję, że wróciłam bezboleśnie. Ludzie, którzy chciałabym, by o mnie pamiętali — pamiętają. To ważne i miłe bo przecież wróciłam, by dalej rozwijać się, działać i pracować. I nawet miałam w podróży kilka razy moment, że brakowało mi tego. Przed wyjazdem jednak nie widziałam w ogóle ile pracuję, a teraz z perspektywy czasu to widzę i bardzo też to doceniam.

Jak z piątego biegu wrzucić na luz

A gdybyś musiała porównać Basię sprzed roku, jest teraz październik dwa tysiące szesnaście z Basią sprzed października dwa tysiące piętnaście? Czym się różnicie, i czym będzie się różnił Twój personal branding? Bo domyślam się, że jest teraz inny.

To najpierw może ta różnica, czym się różnimy. Na pewno różnimy się podejściem do czasu.

Sama też wiesz, że kiedyś potrafiłam być w kilku miejscach jednocześnie, kiedy czułam, że to jest ważne i potrzebne, a dzisiaj patrze na to ze zdziwieniem. Ważne, potrzebne? Serio?

Kiedy widzę pusty dzień w swoim kalendarzu to zostawiam go celowo, żeby to był dzień spokojny, żeby to był dzień który się sam zapełni. Kiedyś takich dni nie było. Dzisiaj nie buduję tak swojego kalendarza, więc to się najbardziej różni – moje podejście do czasu.

Teraz branding…

Tak, branding Basi teraz, a wcześniej.

Nie  wydaje mi się żebym przybrała tutaj jakąś inna strategię, dlatego, że, zawsze to powtarzałam, bardzo wierzę w autentyczność marek osobistych. Tak jak wcześniej byłam takim trochę demonem pracy i rzeczywiście tego było sporo, tak teraz czuję, że po podróży zmieniłam się i zwolniłam, więc to na pewno będzie odczuwalne.

Ważniejsze stały się dla mnie tematy społeczne, ważniejszy stał się dla mnie marketing wartości. Bardzo zwracam uwagę na etykę w marketingu, na społeczną odpowiedzialność biznesu, więc na pewno też będę kłaść nacisk na to, żeby te tematy pogłębiać i promować. Chcę mówić o tym, że to jest ważne, że dzisiaj marketing tylko taki, który pomaga ulepszać świat ma sens. Marketing, który jest bliżej konsumenta.

Miałam Cię zapytać, czym się będzie różniła Twoja nowa firma od wcześniejszej. Czy coś jeszcze uzupełnisz czy tak właśnie, tym się będzie różnić?

Na razie nie mam zamiaru rozwijać firmy w kierunku agencyjnym. O ile wcześniej była to agencja content marketingowa i działalność typowo usługowa, to na razie mam zamiar skupiać się na edukacji i na pracy wewnątrz firm, na pracy z klientami, a nie na usługach. Zobaczymy czy ten kierunek się sprawdzi, jak nie to będę „pivotować” jak startup 😉

Teraz wróćmy jeszcze na chwilę do grudnia zeszłego roku, kiedy zamknęłaś pewien rozdział, trzasnęłaś drzwiami, spakowałaś się (podziwiam Cię, bo ja mam duży problem ze spakowaniem się na tydzień, nie mówiąc już o pakowaniu się na kilka miesięcy) i co czujesz?

Och, jaką ulgę… Pamiętam ten moment kiedy zamknęłam piwnicę i w niej było całe moje życie. Spojrzałam na te wszystkie rzeczy, które zostawiam, z pełną świadomością, że jak wrócę, to pewnie kompletnie nie będę pamiętać co tutaj jest i gdzie. Oczywiście jak wróciłam, to nie pamiętałam. Ale wtedy, jak wyjeżdżałam, to była taka wielka ulga, że teraz tego wszystkiego już nie potrzebuję, to nie jest całe moje życie – teraz moje całe życie jest tam, gdzie jestem ja i to jest najważniejsze.

Jak z piątego biegu wrzucić na luz

Zobacz, osiągnęłaś tak dużo, napisałaś książkę, byłaś na samym szczycie, w pewnym momencie i jeżeli chodzi o personal branding i skojarzenia z content marketingiem. Mówili, że content marketing się skończył bo wyjeżdżasz. Nie bałaś się zostawić tego wszystkiego? Na pewno wiele osób Ci mówiło o swoich lękach i mówiło Ci “jak możesz?”. A Ty wyjeżdżałaś.

No tak, absolutnie tutaj masz rację, bo po pierwsze wyjechałam i odeszłam też z firmy w najlepszym momencie z możliwych. To znaczy w najlepszym momencie zawodowym jaki mogłam sobie wymarzyć. Nie narzekałam na brak propozycji, no na nic. Tak naprawdę świetny czas zawodowy, a ja mówię, że „Hola, hola! To ja teraz rzucam wszystko i wyjeżdżam”. No i tak też w życiu moim bywa, że lubię sobie powywracać do góry nogami, a później znowu budować od początku.

Wszyscy się dziwili – to na pewno. Myślę, że to było zdziwienie, ale czułam, że jak tego nie zrobię, to zacznę działać trochę wbrew sobie. Też mam wrażenie, że w pewnym momencie zaczęłam wchodzić w nie swoje buty. A czy się nie bałam? Bardzo się bałam, bałam się wszystkiego.

Bałam się i podróży i wszystkich lotów, które przede mną i wszystkich złych ludzi, których mogę spotkać. Strach ma wielkie oczy. I oczywiście bałam się tego co będzie po powrocie.

Wszyscy mi powtarzali, którzy wyjeżdżali, że przed wyjazdem nie ma sensu myśleć w ogóle o tym co będzie po powrocie. Ale strach był ogromny – chociaż sama przed sobą się do niego starałam nie przyznawać.

Wiele osób też mówiło „o wspaniale, wielomiesięczna podróż, też bym tak chciał”. A uważam, że wcale nie, że większość osób wcale by tak nie chciało. Gdyby chciało, toby zrobiło. To nie jest aż tak trudne. Ale jest to naprawdę takie wyjście poza wyświechtaną strefę komfortu. Wszyscy o tym mówią, ale co to jest? Gdzie to jest? Sam fakt, że przez wiele miesięcy nie wracasz do swojego miejsca, do swojego łóżka. Jest się jak taki żółw, który się przemieszcza i trzeba wszystko znaleźć w sobie. Nie w ludziach, którymi się otaczamy, nie w przedmiotach, które mają nam coś dać. Po prostu całą sobą jesteś siłą i oparciem dla siebie. Czasami przeciwko całemu światu, który codziennie wychodzi na spotkanie i niekiedy z torbą obitych jabłek w dłoni.

Jak teraz zastosujesz tę wiedzę, którą zdobyłaś o sobie, o tym co przeżyłaś w trakcie tych podróży w codziennym życiu? I czy myślisz, że to się przełoży na Twój biznes czy nie?

Jest bardzo dużo rzeczy, które mi ta podróż dała, ale też starałam się w tym czasie od biznesu odciąć. Więc widzisz – pytasz o zwrot z inwestycji jaki mam z tej podróży.

To znaczy chodzi mi bardziej o to, czy pewne rzeczy, które odkryłaś w sobie podczas podróży, których wcześniej sobie nie uświadamiałaś pracując intensywnie, nagle widzisz i stwierdzasz, „dobra, teraz taka będę”, bo tak będzie bardziej moje, bo na przykład się zmieniłaś.

Tak, na pewno wiele się zmieniło poprzez doświadczanie, bo tylko w taką zmianę wierzę. Nie w powiedzenie sobie – będę taka. Ale nie patrzyłam na tę podróż jako na coś, co mi coś da, jakaś podróż w głąb siebie, poszukiwanie czegoś, kogoś. Zupełnie nie. Ja po prostu chciałam wyjechać, odpocząć, czegoś doświadczyć i wrócić. Ale widzę, że odkąd wróciłam bywam bardziej złośliwa, taka trochę bezczelniejsza, a może bardziej asertywna? Myślę, że pewniejsza siebie i doroślejsza, dojrzalsza. Nie wiem czy tego oczekiwałam, he he, ale to chyba bierze się z dużego dystansu, którego nabrałam do bardzo poważnych #problemówpierwszegoświata.

Na pewno czuje się o wiele, wiele silniejsza i nie wiem czy mi to pomoże, czy bardziej zaszkodzi.

Zadam Ci totalnie typowo branżowe pytanie – dobrze Ci znane pojęcie  FOMO, Fair of missing out. Cały czas oglądamy Facebooka, sprawdzamy maila bo boimy się, że coś stracimy a Ty, nagle, na kilka miesięcy wyjeżdżasz.

Myślisz, że nie miałam FOMO?!

Bardziej chciałam zapytać jak ono przebiegało.

Miałam ogromne i to niesamowite było tego nagle doświadczać. Od 6 lat na zajęciach ze studentami, namawiałam ich do tego, żeby się wyłączyli z Facebooka na jakiś czas i obserwowali. Niektórzy przez dwa tygodnie robili wielki detoks. Byli wtedy bohaterami roku.  Sama też to stosowałam, kiedy nie wykorzystywałam Facebooka tak intensywnie do pracy. Obserwowałam FOMO, czytałam o tym i mówiłam na zajęciach czy konferencjach.

No, ale nagle zaczęłam tego doświadczać.

Szczytem była Vipassana – dziesięciodniowe odosobnienie medytacyjne w milczeniu, bez kontaktu wzrokowego z innymi. Trudno się to opisuje słowami, jakie to jest przeżycie, kiedy nie ma dookoła nic, a okazuje się, że jest wszystko.

My tak myślimy, że właśnie wyłączenie się z serwisów społecznościowych, to naprawdę jest jakieś głębokie poczucie straty – swoją drogą też, ale do tego zaraz przejdziemy.

Ale wróćmy do FOMO. Przez pierwsze tygodnie miałam ogromne, a  później, kiedy już miałam internet, ale na przykład tak dorywczo jak na Kubie, w czterdziestostopniowym upale, z mokrymi dłońmi próbowałam coś na tym smartfonie sprawdzić. Raziło mnie  słońce, zrywało się połączenie i widzę, że się tyle dzieje, wszyscy działają i się rozwijają, a ja tu siedzę na tyłku. Co ja tu w ogóle robię?

Wiele razy nachodziła mnie taka myśl i sama musiałam się krygować i odpowiadać sobie na to pytanie – No odpoczywasz, to jest Twój czas i tak sobie postanowiłaś. Póki mi było z tym dobrze, to tak robiłam.

Ludzi musi poruszać Kuba, kiedy widzą, że wszyscy w domach siedzą i obojętnie o której godzinie nie wejdzie się do jakiegokolwiek domu czy mieszkania, to w salonie wszyscy zawsze siedzą i rozmawiają, to niespotykane.

U nas zadawalibyśmy pytanie, sama też często pytałam – czy coś się stało? Wszyscy siedzieli i rozmawiali. Oni tam po prostu nie mają co robić, więc siedzą i rozmawiają. U nas wszyscy są po kątach, gdzieś każdy coś robi, a tam siedzą i rozmawiają.

A FOMO znika po czasie, więc okazuje się, że jest do oswojenia.

Jak z piątego biegu wrzucić na luz

Wróciłaś do Polski po podróżach i stwierdziłaś, że zakładasz jeszcze raz firmę. Co takiego jest w byciu przedsiębiorcą, że stwierdziłaś, że chcesz znowu wrócić i założyć coś własnego?

Chyba nie wyobrażam sobie dzisiaj pracy na czyichś warunkach. Kiedy pracujemy na swój rachunek, czy jako freelancerzy lub kiedy rozwijamy swoje firmy, to jesteśmy panami swojego czasu. To my wyznaczamy kierunek działania, my decydujemy kiedy i ile chcemy pracować, w jaki sposób i ile chcemy zarabiać.

Jesteśmy niezależni, samodzielni i wydaje mi się, że jak siebie poznałam w różnych modelach współpracy, to nie nadaję się ani do spółek, ani do tego żeby wykonywać czyjeś zadania. Wydało mi się to kompletnie naturalne, że przyjadę i będę robić co będę chciała. Mam nadzieję, że jak najdłużej.

To w takim razie czym będzie happy content?

Happy content… Wiesz co, kiedyś miałam bardziej emocjonalne podejście do tego, ale dzisiaj tak sobie myślę – Happy content jest nową firmą, którą sobie zrobiłam, żeby mieć pracę i żeby mieć z czego żyć i żeby mieć zajęcie i satysfakcję z pracy. To jest moja nowa praca, a że sprawia mi radość i daje satysfakcje, pozwala żyć na dobrym poziomie, to tym lepiej. Miliony ludzi na świecie mogą tylko pomarzyć o tak komfortowej sytuacji. A miliony innych nawet nie wiedzą, że taki świat istnieje. Kiedy tłumaczyłam Kubańczykom jak pracują blogerzy, to usłyszałam – to tak można żyć? W podróżach nie chodzi o to, by oglądać biedę, ale często by zrozumieć, że mamy tak wiele, a i tak marnujemy ten potencjał, którego innym nigdy nie będzie dane nawet poznać.

To kiedy kolejna podróż?

Chyba szybko… Śledzę loty, promocje, otwieram google maps… Takie stare nawyki, he he. Kilka dni po powrocie ogromnie się cieszyłam, że wróciłam, że znowu mogę rozpakować te wszystkie pudła. Przez dwa tygodnie wnosiłam wszystko z powrotem do mieszkania, układałam, cieszyłam się, że jestem na miejscu. Ale nowe plany już są, tylko na pewno, póki co, nie chcę już pakować kartonów. A jak wiadomo, z kartonami nie ma żartów.

Jak z piątego biegu wrzucić na luz

Nasz przepis na sukces – o budowaniu woodstockowej społeczności

Nasz przepis na sukces – o budowaniu woodstockowej społeczności

O tym jak duże wrażenie wywarł na mnie Festiwal Woodstock pisałam już wcześniej tutaj. W tym wpisie zapraszam Was do wywiadu z Krzyśkiem, który zdradza ich przepis na sukces w budowaniu woodstockowej społeczności wolontariuszy działających przy WOŚP i realizowanych projektach.

Zawsze pasjonowała mnie logistyka eventowa, to w jaki sposób ktoś coś robi, a czego się wystrzega. O czym pamiętać, na co zwrócić uwagę. Ten wywiad, dość długi, to kopalnia pomysłów i informacji, a jak się uczyć to oczywiście od najlepszych.

Zapraszam do rozmowy!

AK: Powiedz mi kim jesteś i w skrócie opowiedz czym się zajmujesz?

KD: Nazywam się Krzysiek Dobies. Jestem rzecznikiem prasowym Fundacji WOŚP i Przystanku Woodstock. Odpowiadam nie tylko za kontakt z mediami, ale także za całokształt komunikacji, działań informacyjnych i wizerunkowych. Z racji tego, że w Fundacji pracuje niewiele osób, to mamy zagregowane obowiązki z różnych dziedzin. Ja oprócz tego, że zajmuję się komunikacją, to dodatkowo koordynuję całą aktywność w dziedzinie IT, ponieważ także jestem informatykiem. Jeżeli chodzi o Przystanek to moją pracą na festiwalu także jest komunikacja i współpraca z mediami.

AK: Od jak dawna pracujesz już w WOŚPie?

KD: Niedługo minie 15 lat odkąd dołączyłem do pracy w Fundacji. Natomiast jeśli mówimy o zaangażowaniu w WOŚP, to niemal od samego początku istnienia Fundacji, ponieważ już w 3. Finale po raz pierwszy byłem wolontariuszem – zbierałem pieniądze do skarbonki. Później był Pokojowy Patrol, różne formy zaangażowania, które zmieniały się na przestrzeni lat. A od ponad 14 lat pracuję jako członek załogi.

AK: Ile w tym roku było ludzi na Woodstocku?

KD: Bardzo trudno jest to policzyć, są to tylko szacunki. Nie mamy biletów, bramek z licznikami, które się kręcą przy każdej wchodzącej osobie, więc szacujemy na podstawie różnych meldunków – bierzemy pod uwagę ilość samochodów, PKP. Analizujemy jaka część terenu jest zajęta i porównujemy to z poprzednimi latami. Szacujemy, że w ciągu tych trzech dni na festiwalu przewinęło się ok. 450 tys. – 500 tys. osób.

Trzeba mieć przy tym świadomość, że Przystanek Woodstock to są 4 imprezy masowe, co pod względem formalnym jest niezwykle ważne. Oprócz imprez na terenie festiwalu prowadzonych jest szereg różnych aktywności i funkcjonuje ogromne pole namiotowe – to już nie jest część imprez masowych. A to wszystko razem składa się na Przystanek Woodstock i liczba uczestników odnosi się do całego przedsięwzięcia, a nie do poszczególnych imprez.

o budowaniu społeczności

AK: Mnie fascynuje organizacja, ale przede wszystkim to, w jaki sposób koordynowani byli wolontariusze i cały Pokojowy Patrol. Zaczynając od wolontariuszy, to ilu ich w sumie było?

KD: Było 1300 osób w Pokojowym Patrolu razem z Patrolem Medycznym, bo jest on również traktowany jako Patrol, to też są wolontariusze, lecz ich praca ma nieco inną formę. Te osoby były doskonale zorganizowane, co jest efektem naszych doświadczeń. Wszystko co widzimy na festiwalu, to jest nasza praca, ale także już 22. letnie doświadczenie w organizacji imprezy. Z Patrolem jest podobnie. Bez wolontariatu ta impreza nie mogłaby się odbyć.

Festiwal Przystanek Woodstock jest wydarzeniem niekomercyjnym, więc nie służy zarabianiu pieniędzy. Budżet musi być zbudowany tak, aby bez wpływów z biletów, sprzedaży czegokolwiek festiwal mógł się odbyć. Oparty jest przede wszystkim na środkach sponsorskich, natomiast jeśli chodzi o pracę, to opiera się ona na wolontariacie. Patrol i wolontariat istnieją tak naprawdę od samego początku, od pierwszego festiwalu.

Idea Pokojowego Patrolu wzięła się ze Stanów Zjednoczonych, z wizyty Jurka Owsiaka na Woodstocku Amerykańskim w 1994 roku. Pojechał tam wtedy zrealizować reportaż – półtoragodzinny film dla Telewizji Polskiej. Jest on naprawdę fantastyczny, więc jeżeli ktoś ma okazję, to niech go obejrzy. Jest to film pokazujący Woodstock Amerykański od strony widza i tego, jak tam było.

AK: Czy Woodstock Amerykański różni się od naszego?

KD: W dzisiejszych czasach nie. Jakbyśmy porównali Amerykański Woodstock z 1994 roku Przystankiem Woodstock od 2014 r, to podobieństwo jest naprawdę uderzające. Przyczyniło się do tego to, że Polska się zmieniła i trochę dorosła do ówczesnych czasów. Jakbyśmy porównali nasz pierwszy Woodstock w Czymanowie do festiwalu Amerykańskiego, to są właściwie dwa światy.

Widać było kierunek, do którego chcemy zmierzać, inspirację i do dziś to się realizuje. Z Pokojowym Patrolem jest tak samo, dlatego że w Stanach Zjednoczonych praca na festiwalu była oparta na pomocy wolontariuszy z napisem „Peace Patrol”. Nawet nazwa została przeniesiona jeden do jednego. Szukając pomysłu, koncepcji na zbudowanie naszego festiwalu ten pomysł został zapożyczony. Początkowo byli to ludzie, którzy po prostu przyjeżdżali na festiwal. Później, gdy rosła wielkość wydarzenia i ilość pracy do zrobienia, rosła także ilość osób, które są potrzebne do pomocy.

Na przestrzeli lat pojawiły się regulacje i przepisy, które musiały być przestrzegane przez organizatorów imprez masowych. Kiedy zaczynaliśmy z Przystankiem Woodstock byliśmy w takim bardzo mętnym prawnie miejscu, gdzie zupełnie nic nie było uregulowane. Z biegiem czasu pojawiały się kolejne przepisy, weszła ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych. Ustawa ta wskazywała, jakie powinny być przygotowanie dla osoby, która pracowała w służbie informacyjnej. Pojawił się wymóg i konieczność szkolenia osób, które mają taką funkcję pełnić. One też stały się jednym z ważniejszych działań statutowych Fundacji. To właśnie od szkoleń Pokojowego Patrolu zaczęło się zaangażowanie Fundacji WOŚP w propagowanie idei i wiadomości wiedzy o pierwszej pomocy przedmedycznej, która jest jednym z głównych elementów tych właśnie szkoleń.

o budowaniu społeczności

AK: I też były te podziały na koszulki?

KD: Podział na koszulki był od samego początku, tylko że na pierwszych trzech festiwalach była to jedna koszulka – biała. Wtedy były tylko białe koszulki, nie było jeszcze aż takiej zbudowanej hierarchii. Już wtedy zaczęły funkcjonować grupy, ponieważ było na pierwszym Woodstocku ponad 100 osób, więc żeby zarządzać w miarę logicznie taką grupą ludzi, to trzeba było wprowadzić odpowiedni podział zadań. Pojawiły się grupy patrolowe i osoby pełniące funkcje liderów danych grup. Nie powstała jeszcze wtedy jednak aż taka struktura

AK: To jak to teraz działa?

KD: Teraz jest to dosyć skomplikowana struktura, która działa nie tylko przy okazji festiwalu. Zasadniczo Patrolowcy funkcjonują w dwudziestoosobowych grupach. Każdą grupą zarządza jedna osoba, która jest liderem. Staramy się to funkcjonowanie grup utrzymywać nie tylko na festiwalu Przystanek Woodstock, ponieważ liderzy często mają kontakt z osobami ze swoich grup w ciągu całego roku. Liderów przygotowujemy zupełnie oddzielnie do ich pracy, ogólnie szukamy osób, które mają do tego predyspozycje. Jest to bardzo odpowiedzialna rola.

Jak już mówiłem, grupy są dwudziestoosobowe i jest ich kilkadziesiąt. Zupełnie oddzielną ekipę ludzi stanowią liderzy, których też już mamy duże grono. Grupy mają swoje specjalizacje – są grupy „lotne”, które pracują na polu i zajmują się zabezpieczeniem terenu festiwalu, ale są również grupy „specjalistyczne”, które zajmują się obsługą sprofilowanych zadań. Na przykład pewna grupa Patrolu, osób, które mają do tego predyspozycje i przygotowanie, zajmuje się obsługą prasową Przystanku Woodstock albo obsługą redakcyjną, czyli są to osoby, które mają umiejętności w danej dziedzinie.

Grupy specjalistyczne są raczej stałe i też są oddzielnie przygotowywane do swojej pracy. Natomiast grupy lotne, które pracują na terenie festiwalu, są utworzone z osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z festiwalem i jest to okazja, żeby wszystko poznać – bywają w wielu miejscach, pełnią wiele zadań, dowiadują się nowych rzeczy o festiwalu. Są osoby, które w Patrolu, są już całe lata, doświadczenie jest czymś, co później pozwala nam jakąś osobę uczynić liderem grupy, ponieważ jej wiedza jest na tyle duża, że takiej osobie można powierzyć kierowanie grupą.

Całość Pokojowego Patrolu zarządzana jest w trakcie festiwalu przez Zintegrowane Centrum Dowodzenia, dlatego, że poza patrolem, na Woodstocku, pracuje jeszcze kilka struktur, służb, które są odpowiedzialne za różne elementy. Mówimy tu nie tylko o bezpieczeństwie, ale na nim się teraz skupimy. Mamy Pokojowy Patrol, Patrol Medyczny, który jednak funkcjonuje jako oddzielna grupa specjalistów, mamy Patrol Niebieski, czyli służbę ochrony. Nie zapominajmy o pracujących strażakach, policjantach, służb zza ramienia wojewody. Żeby to wszystko razem miało sens, żeby nasze patrole, członkowie, pracownicy ochrony i służby były spójne w swoich działaniach, to pracę ich wszystkich koordynuje Centrum Dowodzenia.

AK: Dużo osób jest w takim Centrum Dowodzenia?

KD: Jeżeli dobrze liczę, to w centrum pracuje 5-6 osób. Pracują oni całą dobę, podzieleni są na dyżury. Centrum Dowodzenia, to taki kontener, w którym stoi wielki stół, przy nim siedzi przedstawiciel patrolu, ochrony, policji, straży, itd. To miejsce do wzajemnej wymiany informacji. W momencie, gdy idzie Pokojowy Patrol, to ochrona jest poinformowana. Jeżeli są potrzebne działania np. policji, to ona również otrzymują taką informację z Centrum. Wszystko jest natychmiast realizowane.

AK: A jak to wygląda nocą?

KD: Tak samo. Pokojowy Patrol pracuje zmianowo, ale oczywiście w trybie 24-godzinnym. To znaczy, że my cały czas musimy mieć ludzi „na służbie”, czyli pracujących oraz obsługujących dane punkty, czy wykonujących dane zadnia.

AK: Jak to się dzieje, że 1300 osób chce pracować w takim systemie, czyli 8 godzin na trzy zmiany za darmo? 

KD: Motywacja do pracy w Patrolu jest ogromna! Wielu Patrolowców przyjeżdża na Przystanek co roku. Pewnie po części także dlatego, że Pokojowy Patrol, jest to taka ekipa ludzi, którzy niesamowicie się ze sobą zżywają, zaprzyjaźniają. Ja sam swoją żonę poznałem w Pokojowym Patrolu. Wiem, że ta moja rola, jaką pełniłem i pełnię w Orkiestrze zmieniła mocno moje życie i pewnie dzięki niej jestem tutaj. To że dziś w Fundacji pracuje bardzo dużo osób, które swoje korzenie mają w Patrolu, to jest to osobna opowieść. My jako Fundacja swoje kadry i swoją energię czerpiemy z tego grona ludzi.

Na przestrzeni 22. lat przewinęło się przez Patrol kilka tysięcy osób. Jedni oczywiście tę przygodę zakończyli, a inni w tym cały czas trwają i są coraz bliżej Fundacji – zaczynają z nami pracować i tworzyć to, co na co dzień robi Orkiestra. Także naprawdę motywacja jest silna. Na pewno także dlatego, że festiwal jest oparty na pewnych wartościach i ideach, które skupiają ludzi – tych, którzy na niego przyjeżdżają, tych, którzy działają z Orkiestrą w ciągu roku, nie tylko przy Finale.

Finał i Przystanek Woodstock są to dwa nierozerwalne elementy działalności Orkiestry, które są silnie ze sobą powiązane. Patrol jest również zaangażowany podczas Finału, to nie jest tak, że tylko na Woodstocku z nami pracuje. Wszystko jest oparte na wartościach, ideach, i to jest najważniejsze. Oczywiście, do pracy z Orkiestrą motywuje Jurek Owsiak, który jest magnesem, człowiekiem z charyzmą i potrafi ludzi przekonać do pewnych wartości. Oprócz tego mamy świadomość, że Patrol jest takim „samograjem”. Osoby, które już w Patrolu są i poczują magię tej przygody i tego rodzaju wolontariatu, bardzo często ciągną za sobą kolejne osoby i dzięki nim widzimy coraz większą chęć bycia w tym gronie, w tej „rodzinie”, w grupie przyjaciół.

Często grupy patrolowe, dwudziestoosobowe ekipy, naprawdę stanowią społeczności bardzo ze sobą zżyte, są sobie niezwykle bliscy. Od samego początku tak zaczynały funkcjonować grupy patrolowe – w drugiej połowie lat 90. kiedy te grupy zaczęły się krystalizować, bardzo często relacje z festiwalu trwały nawet po nim. Robili zloty, spotkania, zaczęli budować relacje, powstała niezależna społeczność. To między innymi ona przyciąga ludzi. Widać, że na przykład gdzieś w mieście, co tydzień w jakiejś knajpie spotyka się ekipa zakręconych czymś ludzi. Na innych to natychmiast działa jak magnes, zaraz zaczynają pytać „co zrobić, żeby zacząć się z wami spotykać?”.

Ogromną rolę odgrywają wartości, na których jest to zbudowane – to, że festiwal nie służy celom zarobkowym, jest on zorganizowany dla ludzi. Z jednaj strony w ramach podziękowania za ich zaangażowanie w Finał, ale także coś, co chcemy im dać z pewnym pakietem działań. Nie jest to tylko muzyka. Jest wiele działań społecznych – ASP, spotkania, sama wartość festiwalu jako umowy społeczeństwa obywatelskiego, którą chcemy przez te 3 dni utrzymać. To wszystko skupia ludzi.

o budowaniu społeczności

AK: Powiedz mi, jak szkolicie wolontariuszy? Pomijam fakt pierwszej pomocy, bo o nim już wspominałeś. Czego dokładnie oni się uczą?

KD: Szkolenie trwa 3 dni i tak na dobrą sprawę przez ten czas działania trwają niemal całą dobę, bo przerwy na sen jest niewiele. Od wczesnych godzin porannych do późnych godzin wieczornych cały czas coś się dzieje, co zawiera elementy, które są przewidziane w szkoleniu. Szkolenie z pierwszej pomocy oczywiście jest bardzo ważne, ale sednem szkolenia Patrolu jest stricte ustawowy konieczne kurs dla pracownika służby informacyjnej na imprezie masowej.

Bardzo ważną rzeczą jest nauka współpracy, działania w grupie, kreowanie czy szukanie w sobie postawy lidera, podejmowanie inicjatywy w sytuacji, gdy jest coś do zrobienia, nie zrzucając tej pracy na innych. Chodzi przede wszystkim o pobudzanie aktywności i potrzeby samodzielnego myślenia. Cały ciąg zdarzeń jest nastawiony na to, aby takie postawy, w młodych ludziach, kreować.

Przyjeżdżają zupełnie sobie nieznani ludzie z całej Polski na 3 dni i oddają się w 100% w nasze ręce. Przywozimy ich do swojego ośrodka, zazwyczaj odbieramy ich z dworca kolejowego w Malborku i zawozimy ośrodka Szadowo Młyn. Zresztą dojście czy dojechanie w to miejsce jest już elementem szkolenia, ponieważ nie odstawiamy ich pod drzwi i zapraszamy do środka, tylko zazwyczaj odbywa się cały marszruta przez las, wykonywanie poszczególnych zadań. Już od początku są podzieleni na grupy, więc gdzieś jest ten element rywalizacji pomiędzy tymi nimi.

Każde zadanie jest punktowane przez instruktorów, grupy już zaczynają funkcjonować razem. Kładziemy bardzo duży nacisk na pracę zespołową – nie skupiamy się na indywidualistach typu „ja tu jestem najsilniejszy, zrobię to wszystko sam”. Siłę grupy stanowi siła najsłabszej osoby w danej grupie. W związku z tym pilnujemy, aby osoby silniejsze pomagały słabszym, żeby wzajemnie się poznawać i korzystać z możliwości i umiejętności każdej z osób w zespole. Ten, kto jest słaby fizycznie, może być lepszy w wielu innych względach. Trzeba umieć szukać tego rodzaju umiejętności w każdym z nas, lecz również sami indywidualnie powinniśmy ich w sobie szukać.

Wszystkie zajęcia są ze sobą poprzeplatane, czyli w ciągu tych 3 dób mamy m.in. zajęcia z pierwszej pomocy, później jest pozoracja, która jest już elementem pracy w grupie. Pozoracja jest to zainspirowany wypadek, gdzie musimy potrafić wykorzystać wiedzę z pierwszej pomocy i zrealizować odpowiednie czynności. Jeżeli mamy duży wypadek i jest kilku lub kilkunastu poszkodowanych, to trzeba już się umieć podzielić, zorganizować miejsce wypadku, udzielić pierwszej pomocy w taki, a nie inny sposób.

Jeżeli chodzi o inne elementy szkolenia, to przede wszystkim muszą one dotyczyć regulaminu Przystanku Woodstock. Na przykład – jednym z bardzo ważnych punktów jest zakaz wnoszenia szkła na festiwal, ale zawsze jest jakiś uczestnik, który tą szklaną butelkę wniesie. Uświadamiamy wolontariuszy, by takie butelki zbierać i odnosić do góry dnem. Znam media, wiem co potrafią dopowiedzieć, jak potrafią manipulować. Zamieszczane są zdjęcia wyrwane z kontekstu, które próbują pokazać, że Patrol nie działa tak, jak powinien. Uczulamy ich na to. Inaczej jesteśmy postrzegani, gdy mamy na sobie koszulkę Pokojowego Patrolu. Zakładając taką koszulkę, bierzesz w pewnym stopniu odpowiedzialność za wizerunek tej koszulki, za wizerunek Orkiestry, za wizerunek swojej grupy i siebie w tej roli.

AK: Ale wydaje mi się, że biorą za siebie odpowiedzialność, ponieważ bardzo siebie pilnują.

KD: Stuprocentowo, absolutnie tak. I to też jest świadome, ponieważ od samego początku szkolenia my to podkreślamy. Samo zdobycie koszulki jest częścią szkolenia. To nie jest tak, że oni koszulki Patrolu dostają na starcie po przywitaniu na dworcu w Malborku.

AK: A czy odrzucacie czasem jakieś osoby? 

KD: Zdarzają się osoby, które nie przechodzą szkoleń. Przeważnie same je rzucają, widzą, że nie są w stanie sprostać wymogom. To nie są nie wiadomo jak survivalowe czy ciężkie szkolenia, ale jednak wymagają przygotowania fizycznego. Nie chciałbym teraz nikogo przestraszyć, ponieważ nie jest tak, że trzeba być Rambo. Jeżeli ktoś ewidentnie ma dysfunkcję i tego nam nie zgłosi, że np. nie jest w stanie przejść przez las 2 czy 4 km, to wtedy pojawia się problem.

AK: To fakt, przecież dużo więcej się chodzi na Woodstocku. 

KD: Dokładnie, właśnie o to chodzi, że musi być to osoba, która może się dużo poruszać. Jeśli ma jakąś chorobę, która to uniemożliwia, to jest to dla nas kłopot, ponieważ ktoś taki nie będzie mógł pracować w roli lotnego Patrolowca. Nie zamykamy od razu drogi dla takich osób, bo mamy wiele innych funkcji np. w grupach specjalistycznych. Zwykle jest tak, że jeśli osoba nie może zrobić jednej rzeczy, to odnajduje zajęcie w innym miejscu, w innej strukturze. Są też oczywiście osoby, które stwierdzają, że to nie dla nich, że się nie nadają.

AK: W jakim wieku są zwykle takie osoby? Średnia wieku osób, które poznałam i z którymi rozmawiałam, to ok. 30 lat. 

KD: Większość osób, które się zgłasza, ma od 18 do 25 lat. Szacuję to na około 80% wszystkich wolontariuszy. Są oczywiście osoby dużo starsze, natomiast młodszych nie, ponieważ formalnie prawną granicą wieku przy pracy na festiwalu jest wiek 18 lat. I na Przystanek, i na szkolenia mogą przyjeżdżać tylko osoby pełnoletnie. Wiek jest naprawdę zróżnicowany. Są osoby, które mają ponad 50 lat i są w Pokojowym Patrolu. Najczęściej mają  one fantastyczne życiowe doświadczenie, z którego chcemy korzystać w naszych bardziej zaawansowanych działaniach i bardzo sobie cenimy takie wsparcie. Jeżeli chodzi o wiek, umiejętności, postawy życiowe, miejsce w życiu, to w Pokojowym Patrolu jest to bardzo różnorodna społeczność.

AK: Jak utrzymujecie relacje z tymi ludźmi? Przecież to tylko dwie imprezy w roku, więc motywacja może trochę wygasnąć.

KD: Oczywiście dzisiaj Internetu jest potęgą i jest to kanał, który wykorzystujemy bardzo intensywnie. Z naszej strony jest to dosyć zbudowane, w sposób uporządkowany, bo mamy bazę danych, kontakty, regularnie wysyłamy e-maile. Regularnie zapraszamy

Patrolowców do wielu aktywności. Każda inicjatywa Orkiestry to prośba od nas o wsparcie patrolu. Gdyby nie Pokojowy Patrol, nigdy nie byłoby programu „Ratujemy i uczymy ratować”. Ten program od samego początku w 100% oparty był na ludziach, którzy postanowili poświęcić więcej czasu, zgłębić swoją wiedzę o pierwszej pomocy i służyć tej idei swoją pracą, jako wolontariusze. Imprezy, pomagamy zabezpieczać, różnego rodzaju akcje społeczne – w każdym z tych wydarzeń aktywność Patrolu jest bardzo duża

AK: Czyli oni działają nie tylko od Finału do Woodstocku?

KD: Absolutnie nie. To jest cały rok rożnego rodzaju wydarzeń, które im regularnie proponujemy w mailach. Nie wszystkie z nich my organizujemy. Często jest tak, że jakaś organizacja pozarządowa zwraca się do nas, z prośbą o wsparcie przy jakiejś idei. Jeśli tylko widzimy w tym sens i jest ona faktycznie społecznie nakierowana, to bardzo często pomagamy im, w taki sposób, że przekazujemy tę ofertę Pokojowemu Patrolowi. Na podany przez organizację kontakt ludzie się zgłaszają, by pełnić funkcję Patrolu.

Staramy się stworzyć pewne wymogi np. organizacja musi pokryć koszty dojazdu, wyżywienia, nocleg. To musi być solidnie zaplanowane. Sprawdzamy ideę, weryfikujemy taką prośbę, więc kiedy przebiega wszystko w porządku zachęcamy Patrolowców do udziału. Jeżeli włączymy  do tego te wszystkie aktywności, połączymy to z zupełnie oddolną chęcią spotykania się, bycia ze sobą, przeżywania tych emocji. Powstały środowiska miejskie, takie jak: Patrol wrocławski, Patrol gdański, Patrol olsztyński. Oni się organizują towarzysko zupełnie niezależnie od nas. Mają ze sobą kontakt, spotykają się regularnie, mają swoje ulubione miejsca, a także ideę, w której się odnajdują.

Kiedy połączymy to z naszymi aktywnościami, to da się zauważyć, że jest to dobrze zorganizowana, będąca cały czas w gotowości „bojowej”, organizacyjnej, ekipa kilku tysięcy ludzi w Polsce, którzy reagują na każdą naszą prośbę. Bardzo często jest to ważny wątek. Zdarza się, że w ekipach Pokojowego Patrolu do elementów spotkań towarzyskich dołączają sprawy ideowe i formy aktywności lokalnej nieanimowanej już przez Orkiestrę. Gdy na przykład widzą, że jest coś do zrobienia w danym miejscu, że szykuje się jakaś aktywność, skrzykują się wtedy i pomagają. Są już takie miejsca, gdzie wokół wolontariuszy Pokojowego Patrolu zaczynają budować się organizacje pozarządowe, zupełnie niezależne od nas.

Podobna rzecz ma miejsce przy sztabach Orkiestry. Sztaby to są tak naprawdę ekipy ludzi, którzy się organizują i zawiązują jako sztab i realizują w danych miastach Finał. Jest to również forma aktywności lokalnej Pokojowego Patrolu. My jako Fundacja bardzo Patrolowców zachęcamy do aktywności lokalnej przy Finale. Cytując to, co słyszeliśmy niedawno z ust Papieża Franciszka „Ruszcie się z kanapy i róbcie”. Jeżeli już macie ekipę ludzi, jest was 10, 15, czy choćby 5 osób, czasem nawet 50, gdy jest was dużo, to jesteście już grupą. Grupą można naprawdę wiele zrobić. Nie siedźcie w knajpie przy piwie, tylko jeżeli już macie tą społeczność, to zacznijcie robić coś aktywnego na zewnątrz.

AK: Czyli Woodstock jest takim zjazdem dla Was?

KD: Przystanek Woodstock jest pewnego rodzaju wielkim, gigantycznym zjazdem i niesamowitym spotkaniem społeczności 1300 osób.

AK: To też takie Wasze święto, prawda?

KD: Tak, trochę tak. Patrol traktuje to jako okazję do spotkania, do pobycia ze sobą, do porozmawiania. Nie pracujemy 24h, mamy zmiany, dyżury rozłożone w całej dobie.

AK: Słyszałam, że na koniec jest impreza dla wolontariuszy?

KD: Jak najbardziej, na koniec zawsze organizujemy imprezę, czyli wielkie ognisko, dla wszystkich którzy zostają, niestety część ma pracę, zobowiązania i musi wrócić wcześniej. Wymogiem jest oczywiście zostanie do końca festiwalu i potem parę godzin przy pracach porządkowych. Na to ognisko zapraszamy również gości związanych z pracą przy festiwalu, ale przede wszystkim skierowane jest ono dla patrolowców.

Jest to część, gdzie mamy około tysiąca osób, rozmawiamy, wręczamy sobie podziękowania, podsumowujemy. Ważna jest przemowa Jurka Owsiaka, który kłania się w pas i zagrzewa do boju na następny rok. Jest on niesamowity, jeżeli chodzi o pobudzanie ludzi do działań i aktywności. To jest człowiek, który swoją charyzmą mógłby rozdzielić duże grono ludzi i każda z tych osób mogłaby naprawdę dużo zrobić w Polsce. Jurek skupia w sobie niesamowitą ilość tej energii, którą przekazuje w sposób perfekcyjny m.in. w czasie tych ognisk. Później jest tak, że każda ta grupa spotyka się ze sobą, znajduje sobie jakieś własne miejsce. W każdej z grup są ludzie z całej Polski, mają swoje miejsca, drogi życiowe, więc jest niewiele okazji, żeby mogli się spotkać całym zespołem. Staramy się, żeby te grupy były stałe.

Jeśli już zbudowała się ekipa, to staramy się nie mieszać tego grona. Wiadomo, jest rotacja, czasem ktoś nie przyjedzie, ale pewne trzony są już od lat te same. Podobnie jest w przypadku liderów, są to ludzie specjalnie przygotowywani do tej roli – są oddzielne szkolenia, oddzielny proces ich wyboru. Są szkolenia podstawowe, drugiego stopnia, gdzie zapraszamy ludzi, który mają już za sobą ten pierwszy etap, byli już kilka razy na Przystanku Woodstock i widzą siebie w roli lidera, mają ambicje, aspiracje. Przygotowujemy zupełnie oddzielne szkolenia dla tych osób i szukamy faktycznie tych, którzy sobie z taką odpowiedzialnością poradzą. Jest to cały proces zdobycia żółtej koszulki – koszulki lidera.

Gdy już wybierzemy osobę odpowiedzialną i ma już zbudowaną grupę wokół siebie, to staramy się o tą społeczność dbać. Uświadamiamy lidera, że on musi mieć czas także w ciągu roku, żeby się z tymi ludźmi spotkać, kontaktować się z nimi, żeby był aktywny w Internecie, by budował wśród nich swój autorytet lidera. Praca Patrolu na festiwalu jest to ciężka robota. Jak spojrzymy na miniony 22. festiwal, to pierwszy dzień naszej Przystanku – deszcz zaczął się późno w nocy ze środy na czwartek. Trwał on całą noc i prawie cały kolejny dzień. Patrolowcy nie mogli w tym czasie zejść ze swoich punktów, zostawić swoich zadań. Musieli moknąć tam, gdzie mieli do wykonania obowiązki. Pamiętajmy, że oni też śpią w namiotach, nie ma zbudowanego jakiegość ponadstandardowego obozu. Śpią w takich samych warunkach, jak uczestnicy Woodstocku. Mają wyznaczone miejsca, trochę jest podniesiony standard, ponieważ np. mają tam zainstalowany prysznic. Są to jednak warunki biwakowe, ich namioty tak samo mokną, oni także. Ale cały czas trwają na swoich punktach. Tak, jest to niezwykle ciężka i odpowiedzialna praca. Fizycznie i psychicznie.

Odbija się później na nich niewyspanie, zmiany dzienne czy nocne. Ma to ogromny wpływ na funkcjonowanie organizmu. Kiedy ja wracałem ze swojego pierwszego Przystanku, który spędziłem, jako patrolowiec w Żarach w 1997 roku, to całą podróż do domu przespałem, a mieszałem wtedy na Mazurach – w Ostródzie, niezwykle pięknym mieście. Byłem wtedy koszmarnie fizycznie zmęczony. Aby znaleźć motywację do tej ciężkiej pracy, jest tu potrzebnych wiele rzeczy, wiele cech.

Ci ludzie nie daliby się na to namówić, gdyby nie widzieli sensu, wartości w tym co robią i w całym Przystanku Woodstock. W Fundacji pracuje jedna osoba, która zajmuje się Patrolem i pełni funkcję szefa Pokojowego Patrolu. Buduje on społeczność, pilnuje, aby dobrze funkcjonowała, koordynuje obecność Patrolu wokół Orkiestry przez cały rok. Również przygotowuje i prowadzi szkolenia.

o budowaniu społeczności

AK: Pokojowy Patrol jest świetnym przykładem tego, że ludzie nie pracują tylko dla pieniędzy. Kończąc już, powiedz mi, czego mogę Wam życzyć? Rozumiem, że za rok Woodstock się odbędzie?

KD: Ja myślę, że trzeba życzyć dobrej pogody, świetnej energii na szkoleniach i aby podczas organizacji nie występowały żadne przeszkody. Należałoby też życzyć, żeby woda w prysznicach była ciepła, bo przy awarii jest z tym problem, albo po wielu osobach ona się po prostu nie zdąży nagrzać. Jeszcze aby pole namiotowe było jak największe i żeby było miejsce na zaparkowanie wszystkich samochodów, bo z tym też miewamy problemy. Znaleźć miejsce na tysiąc aut jest bardzo trudno, więc namawiamy Patrolowców, by jechali jednak po kilka osób w jednym samochodzie albo korzystali z pociągów.

Można by sobie życzyć, żeby Koleje, Przewozy Regionalne jednak udostępniły nieodpłatne albo chociaż bardzo tanie bilety wolontariuszom Pokojowego Patrolu, bo co roku to się udawało, a podczas tegorocznej edycji był z tym kłopot. I oby po prostu nikt nie przeszkadzał. Jeżeli chodzi o samych Patrolowców, to można im życzyć przyjaciół, dobrych wrażeń i mega energii. To jest niesamowity zjazd. Gdy już jest się na miejscu i pełni się tę pracę patrolową przez kilka dni, to jest taka myśl zaraz po festiwalu „nigdy więcej”, „w ogóle co ja tu robię”, „mam już dość i nic mi się nie chce”. Mijają 3 dni i człowiek zaczyna myśleć „kurczę, fajnie było”, „nie no, było jednak niesamowicie”. Mijają dwa tygodnie i zaczyna się odliczanie czasu do następnego festiwalu Przystanek Woodstock. Jak zaczynamy patrzeć wstecz i widzimy to wszystko, co się zadziało, to obok zmęczenia jest jeszcze mnóstwo bardzo pozytywnych emocji, które odczuwamy w tej pracy. Również tych emocji można by sobie życzyć i oby było ich jak najwięcej.

AK: Bardzo dziękuję za rozmowę.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z profilu z tego albumu Festiwalu Woodstock

 

Ambitnie i do przodu – rozmowa z Katarzyną Głąb

Ambitnie i do przodu – rozmowa z Katarzyną Głąb

Dziś przedstawiam Wam ambitną kobietę – Katarzynę Głąb, autorkę bloga „Po Sukces Na Szpilkach„. Kobietę, która z sukcesem rozwija swój biznes i nie boi się nowych wyzwań. Zapraszam do rozmowy.

AK: Przed założeniem własnego biznesu podejmowałaś się wielu prac etatowych i dorywczych, a nawet pracy za darmo, powiedz mi, jak to na Ciebie wpłynęło?

Katarzyna Głąb: Jeśli chodzi o wszelkie prace etatowe i dorywcze, to nauczyłam się przede wszystkim cierpliwości, empatii do drugiego człowieka, odpowiedniej pracy z klientem, a także odpowiedniego reagowania na jego potrzeby, obawy, czy zażalenia. Jeśli chodzi natomiast o pracę non-profit, to za każdym razem dotyczyła ona działalności, które chciałam wykonywać w przyszłości. I tak pomagałam przy organizacji szkoleń, tworzyłam artykuły dla magazynów, prowadziłam warsztaty i robiłam inne rzeczy, które pozwoliły mi zdobyć wiedzę i doświadczenie. Praca w tych wszystkich branżach, niezależnie od jej charakteru pozwoliła mi zdobywać liczne umiejętności, a także uczyć się wielu ważnych rzeczy o sobie, o tym w czym jestem dobra, a co kompletnie nie jest moją bajką.

Katarzyna Głąb

AK: Co Cię najbardziej tutaj zaskoczyło? Czego się po sobie nie spodziewałaś?

Katarzyna Głąb: Nie spodziewałam się tego, że dość dobrze radzę sobie w sytuacjach stresowych, a dodatkowo że presja czasu działa na mnie mobilizująco. Prowadzenie warsztatów uświadomiło mi dodatkowo, że jeśli tylko dobrze się przygotuję, mogę wystąpić przed publicznością. Zawsze czułam stres na samą myśl, że miałabym coś wykładać przed większą liczbą osób. I chociaż do tej pory nie czuję się z tym w pełni komfortowo, to te doświadczenia bardzo mi pomogły.

AK: Skąd wziął się pomysł na Twojego bloga „ Po sukces na szpilkach” ?

Katarzyna Głąb: Niewiele osób wie, że blog „Po Sukces Na Szpilkach” został przekształcony z innego bloga, który poruszał tematykę typowo rozwojową. Obecna forma jest wynikiem poszerzenia moich zainteresowań, nowej wiedzy, wielu doświadczeń, no i oczywiście zdobytych umiejętności. Bloga stworzyłam po to by mobilizować kobiety do zmiany swojego życia i rozwoju biznesu, ale też po to, by sobie samej dawać motywację do ciągłego działania i rozwoju. Muszę powiedzieć, że zdecydowanie sprawdza się w tej roli!

AK: Zatem w jaki sposób blog wpłynął na Ciebie? Czy widzisz jakieś zmiany w codziennych rytuałach, metodach pracy?

Katarzyna Głąb: Na pewno odkąd mam bloga stałam się bardziej zorganizowana. Potrafię zaplanować pracę i podzielić ją na tę związaną z pisaniem artykułów, przygotowywaniem treści na fanpage’a, czy tworzeniem produktów. Dodatkowo tak jak wspominałam blog daje mi świetną motywację do działania. Wiem, że nie mogę zawieść czytelniczek, w każdym tygodniu musi pojawić się artykuł pełen wiedzy i konkretów. Do tego też muszę się przygotować. Poza tym dzięki blogowi wyrobiłam w sobie rytuał codziennego zdobywania wiedzy. Każdego dnia przeznaczam przynajmniej godzinę na czytanie artykułów, książek, oglądanie webinarów, czy słuchanie podcastów. To bardzo mnie rozwija i pomaga tworzyć wartościowe treści na Po Sukces Na Szpilkach.

AK: Jesteś bardzo aktywną osobą, dużo podróżujesz, interesują Cię różne ciekawostki psychologiczne, lubisz pisać i ogromnie pasjonuje Cię więziennictwo. W jaki sposób Twoje zainteresowania wpływają na rozwój prowadzonego przez Ciebie biznesu?

Katarzyna Głąb: Myślę, że przede wszystkim pozwalają mi się rozwijać, a człowiek który cały czas dba o swój rozwój lepiej i bardziej przemyślanie wykonuje wszystkie swoje obowiązki. Poza tym zainteresowania dają mi wiele innych korzyści. Podróże pozwalają mi oderwać się na chwilę od pracy i nabrać dystansu, psychologia pozwala mi zrozumieć moje czytelniczki i klientki, a więziennictwo jest po prostu czymś, co pozostało mi w sercu po studiach. Studiowałam resocjalizację i choć nijak ma się to do tego co robię obecnie, to kierunek ten niesamowicie wpłynął na mój sposób myślenia i podejście do wielu spraw.

AK: To znaczy co dokładnie zmieniło się w Twoim sposobie myślenia? Czy te studia tak zmieniają czy może jakieś doświadczenia wokół nich (praktyki, poruszane tematy, ludzie)?

Katarzyna Głąb: Zdałam sobie sprawę, że nie wszystko jest takie, jak to odbieramy na pierwszy rzut oka. Przekonałam się, że nigdy nie można ocenić człowieka nie znając jego historii, nie wiedząc co dokładnie przeżył. Poznawanie przeżyć ludzi, głównie młodych, bardzo zmienia sposób myślenia. Nagle Twoje problemy stają się niczym, w porównaniu z tym, co przeżywają osoby osadzone w różnego rodzaju ośrodkach. To też uczy empatii. Te wszystkie doświadczenia zdobyłam głownie podczas praktyk i innego rodzaju spotkań, ale same wykłady też dawały mi dużo do myślenia.

Katarzyna Głąb

AK: Co Cię motywuje do tego, aby dzielić się z innymi kobietami swoją wiedzą?

KG: Wychodzę z założenia, że dobro wraca i jeśli możesz komuś pomóc, to warto to robić. Ja sama wciąż się uczę i zdobywam wiedzę od tych, którzy są w konkretnej dziedzinie lepsi ode mnie. Poza tym zawsze lubiłam dzielić się tym w czym jestem dobra, służyć radą, wspierać. Myślę, że w dużym stopniu jest to kwestia charakteru, choć nie ukrywam, że ogromną motywacją są też efekty, jakie osiągają kobiety, z którymi współpracuję i ich pozytywny feedback.

AK: Widziałam na stronie, że wydałaś e-book „Kobiecy biznes. Jak założyć i rozwinąć własną działalność?”, skąd na niego pomysł i w jakich okolicznościach powstał?

KG: Jestem osobą, która czyta bardzo dużo książek o tematyce biznesu, jednak rzeczą, która wielokrotnie mnie zniechęciła to fakt, że pozycje po które sięgałam były napisane mało przystępnym, wręcz odpychającym językiem. Zdaję sobie sprawę, że żadna początkująca osoba nie da rady przebrnąć przez taką lekturę. E-book o którym mowa powstał z chęci pomocy kobietom, które chcą założyć własną działalność. Z doświadczenia wiem, że wtedy wszystko wydaje się zawiłe i każda przystępna porada jest na wagę złota. Poradnik „Kobiecy biznes. Jak założyć i rozwinąć własną działalność? jest odpowiedzią na te potrzeby i cały czas zbiera naprawdę dobre opinie czytelniczek.

AK: Co była dla Ciebie najtrudniejsze w trakcie pisania tego e-booka? Ile czasu zajęło jego przygotowanie od pojawienia się takiego pomysłu?

KG: Najtrudniejsze było chyba zebranie wszystkich pojawiających się myśli i zamknięcie ich w przystępnych rozdziałach. Tak naprawdę na każdy temat poruszany w e-booku można by napisać osobną książkę, tu wszystko musiało być konkretne i skondensowane. Cała praca zajęła mi około 9 miesięcy. Oczywiście można było to zrobić szybciej, ale w między czasie pojawiło się kilka pilniejszych rzeczy. Mimo wszystko myślę, że to całkiem niezły wynik, jak na to, że nikt nie ustalił mi konkretnego terminu wydania.

AK: Jako pierwsza z blogerek wydałaś własną aplikację na komputer, która pomaga zarządzać zadaniami, skąd wziął się pomysł na „Todo” i w jaki sposób powstał?

KG: Zacznę od tego, że planowanie to mój konik i już za czasów liceum tworzyłam listy zadań, które pomagały mi chociażby w ogarnięciu spraw związanych ze szkołą. Aplikacja Todo została stworzona po tym, jak każde narzędzie do planowania, jakie zakupywałam lub pobierałam okazywało się nieidealne. Zawsze czegoś mu brakowało, a co najgorsze, po kilku tygodniach zupełnie zapominałam o jego używaniu. Aplikacja Todo całkowicie wyeliminowała ten problem, bo za każdym razem gdy włączam komputer od razu mam listę zadań na swoim pulpicie. Jej pierwszej wersji używałam ponad rok i genialnie sprawdzała mi się w planowaniu codziennych spraw. Z czasem widząc, że wiele osób, podobnie jak ja kiedyś, ma problem ze znalezieniem idealnego narzędzia, postanowiłam dodać kilka wartościowych opcji do aplikacji, a następnie udostępnić swoim czytelniczkom jej ulepszoną wersję.

AK: Podoba mi się Twoja dywersyfikacja przychodów. Blog, aplikacja, ebook. Sama wszystko koordynujesz czy masz jeszcze kogoś do pomocy?

KG: Póki co zdecydowaną większość robię samodzielnie, mam jedynie wsparcie techniczne, bo to nie jest moja szczególnie mocna strona. Na szczęście mam przy sobie genialnego programistę J Co jakiś czas zlecam też pewne rzeczy, jeśli chodzi o grafikę. Póki co, taki podział w pełni mi odpowiada.

AK:W jaki sposób chciałabyś aby rozwijała się Twoja kariera i jak widzisz swoją przyszłość, nie tylko zawodową?

KG: Najprościej mówiąc chciałabym żeby w każdym miesiącu było choć odrobinę lepiej niż w poprzednim, a także żeby każdy rok przynosił m konkretne osiągnięcia. Na pewno będę pracować nad tym, by znacznie zwiększyć zasięg swojego bloga, wydać nowe produkty i usługi oraz nawiązać współpracę z nowymi kobietami, chcącymi rozwinąć swój biznes. Z pewnością po wakacjach ruszę też z regularnymi webinarami, bo zależy mi na świeżym kanale przekazu i lepszej interakcji z odbiorcami. Jeśli chodzi o bardziej odległą przyszłość, to chcę dalej robić to co robię, chociaż nie ukrywam, że chętnie dodatkowo załapałabym się w jakimś magazynie. Marzę też o własnym kwartalniku! Podobnie jak o tym, że kiedyś poprowadzę własny program i wydam książkę. Ale to odległe plany J

Jeśli chodzi o kwestie niezawodowe, to chciałabym zwiedzić USA, Australię, Nową Zelandię, Thaiti i nigdy nie przestać podróżować. Marzy mi się piękny dom przy plaży. Niedługo spełnię też jedno ze swoich marzeń i przez miesiąc pomieszkam w naprawdę cudownym miejscu! Z rzeczy bardziej przyziemnych, chciałabym wykorzystać popularność swojego bloga i pomagać porzuconym zwierzętom, bo choć już teraz robię drobne kroki w tym kierunku, to wciąż jest to zbyt mało. Tak naprawdę planów mam całe mnóstwo i każdego roku dochodzą nowe, ale staram się je regularnie realizować. W końcu o to właśnie chodzi z marzeniami!

AK. Świetnie, dziękuję za rozmowę. Zatem powodzenia Kasiu, wszystkiego dobrego Ci życzę!

KG. Dziękuję.

Katarzyna Głąb

Firma mnie rzeźbi!

Firma mnie rzeźbi!

Wyobraź sobie kamień. Może to być marmur albo granit. Jesteś rzeźbiarzem i postanawiasz pokazać jak Michał Anioł podobno zwykł mawiać, „Widzę rzeźbę, teraz muszę tylko odrzucić to, co zbędne”

Bierzesz potrzebny sprzęt i zaczynasz. Stopniowo wraz kolejnymi uderzeniami, ujawnia się postać. Nadajesz jej coraz bardziej ludzki kształt i oto jest – postać, człowiek. Płeć w tym momencie nie jest najważniejsza.

A teraz wyobraź sobie, że ten kamień czuł. Czuł każde uderzenie, każdy szlif. Proces wyłaniania się postaci był trudny nie tylko dla samego artysty, ale i rzeźbionego. Na koniec, jako artysta możesz być zadowolony z efektu swojej pracy. Czasem niekoniecznie.

Niebawem minie 4,5 roku jak prowadzę swoją firmę i czasem czuję się jak taki artysta, choć dużo częściej jak ten kamień. Własny biznes to nie tylko realizacja projektów, tworzenie ciekawych rzeczy dla klientów. To według mnie przede wszystkim praca z samym sobą.

Prowadzenie firmy to też…

Pozyskiwanie czy też rozwijanie kolejnych umiejętności, które są kluczowe dla sukcesu prowadzenia firmy. To proces rzeźbienia naszego charakteru, testowanie wytrzymałości materiału, a także jego plastyczności.

Prowadzenie firmy

Ja sprzed firmy i obecna ja to inne osoby. Dopiero z perspektywy czasu widzę ile pracy musiałam włożyć w to, aby stać się tym kim jestem teraz i niestety widzę jak wiele rzeczy jeszcze przede mną. Takie umiejętności jak personal branding, sprzedaż, delegowanie obowiązków czy windykacja należnych środków to coś z czym nie każdy się rodzi. Umiejętność reakcji na to co wydarza się każdego dnia, też jest czymś co rozwija się z czasem i jest efektem prowadzenia firmy.

Im bardziej materiał z którego jesteśmy stworzeni jest elastyczniejszy, podatniejszy na zmiany i dopasowujący się do otoczenia tym lepiej. Ponieważ każda zmiana mimo wszystko boli.

Nie wierz w to, że prowadzenie firmy to tylko biznes plan, który musisz zrealizować. Przede wszystkim zacznij od siebie. Brzmię tutaj troszkę jak coache, których tak bardzo nie lubię, ale tym wypadku to akurat prawda.

Nastaw się, że praca nie zawsze będzie łatwa. Ty nie od razu nauczysz się nowych rzeczy i trzeba będzie nieraz poprawiać swoją pracę, modyfikować bo jednak rzeźbienie nie idzie tak szybko, tak sprawnie jak myślałeś. Nastaw się też, że nie wiesz jak na Ciebie wpłynie prowadzenie firmy, jak bardzo się zmienisz i w którym kierunku.

prowadzenie firmy

Zaczynam rozumieć, choć nie zawsze pochwalam, komentarze typu „własny biznes go zmienił”, „teraz jest jakaś inna”. To naturalne i lepiej się na to przygotuj. Własna firma Cię wyrzeźbi. Zhardziejesz i coraz mniej rzeczy będzie Cię wzruszać. Uodpornisz się, ale nie będzie to najprostsze. Na pewno nie najłatwiejsze i nie zawsze najprzyjemniejsze.

Ważne byś był świadom tego procesu. I na koniec czy będziesz z tej zmiany zadowolony…

Woodstock – Festiwal, który przytula

Woodstock – Festiwal, który przytula

Gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że wezmę udział w Woodstocku –  wyśmiałabym tę osobę. To wydarzenie niespecjalnie do mnie pasowało.

Troszkę z tego powodu, że zawsze bałam się tak dużego tłumu, tego, że nie będę czuła się wystarczająco bezpieczna. Pijani ludzie, mieszanka różnych środowisk – nigdy nie wydawało mi się to zbyt komfortowe.

Wizja wszechobecnego błota, które tak często jest pokazywane w mediach, też mnie specjalnie nie zachęcała, ani wątpliwej jakości prysznice – jeśli w ogóle są.

I oto w tym roku znalazłam się w gronie uczestników tzw. „Brudstocka”! Od razu muszę przyznać, że wszystkie moje wątpliwości były bezzasadne. Opierałam się tylko na medialnych relacjach, które są bardzo wybiórcze, pokazują zaledwie fragment tego, czym jest cały festiwal. A jest czymś absolutnie rewelacyjnym.

Wszystko zaczęło się w chwili gdy powiedziałam Maćkowi Budzichowi, że zawsze chciałam, żeby tłum poniósł mnie w trakcie koncertu. Ciekawa byłam po prostu jak to jest. Nasza  rozmowa tak się potoczyła, że Maciek zaproponował, abym zgłosiła się do Akademii Sztuk Przepięknych, która co roku organizuje mnóstwo ciekawych warsztatów w trakcie Woodstocka.

I tak się też się stało. Pojechałam na festiwal z otwartą głową, bez oczekiwań. Postanowiłam nie kierować się tym, co wiedziałam o nim z mediów, a zobaczyć co przyniesie sam udział. Dodatkowo miałam poprowadzić zajęcia pod tytułem „Kobiety w biznesie”, na których chciałam opowiedzieć o tym, w jaki sposób rozkręcałam z grupą kobiet społeczność Wenusjanek. Pomyślałam, że już czas zacząć opowiadać o tym, jak my to zrobiłyśmy. Podzielić się wiedzą w zakresie networkingu.

Start Festiwalu Woodstock

Przyjechaliśmy w środę wieczorem i już na miejscu poraziła mnie liczba osób i rozbitych namiotów. Jak się później okazało, każdego dnia, aż do koncertu finałowego przybywało ich więcej i więcej. Nigdy nie widziałam tyle namiotów w jednym miejscu!

Woodstock

Do tego namioty i kreatywnie zaaranżowane przestrzenie sponsorów, stanowiska z jedzeniem, nie mówiąc o wielkim diabelskim młynie Allegro, który już z daleka był widoczny.

Już pierwszego dnia można było liczyć na sprawne wejście w klimat festiwalu. Różne przestrzenie zapewniały muzykę, pierwsze koncerty wprowadzały w nastrój. Tego dnia pogoda była idealna, a niebo gwiaździste, więc już wtedy byłam w zasadzie „kupiona”.

Poranek mógł nie nastrajać tak pozytywnie. Zaczęło padać, co w mieście nie jest miłe, a co dopiero na festiwalu, gdzie większość koncertów odbywa się na zewnątrz. Mnożąc to przez setki tysięcy ludzi na Woodstocku  nie zapowiadało się ciekawie.

Mnie jednak humor poprawiła muzyka, którą słychać było z dużego namiotu ASP ustawionego obok pola namiotowego, gdzie spałam. Radosne dźwięki z zajęć zumby sprawiały, że  zamiast być poirytowana,  wstałam w świetnym nastroju.

Co prawda za chwilę, kiedy schodziłam na śniadanie, byłam cała przemoczona, ale szczególnie mi to nie przeszkadzało. Wręcz bawiła mnie cała ta aura. Luz, mnóstwo pozytywnie nakręconych ludzi, zabawne aranżacje przestrzeni jak „szafa do Narni” czy choinka udekorowana z puszek po piwie.

Mój namiot ulokowany był na górce ASP, więc za każdym razem, gdy szłam do części gastronomicznej czy też pod którąś ze scen, musiałam zejść w dół. Jak się pewnie domyślacie, deszcz zrobił swoje i niebawem nasza górka zamieniła się w błotną zjeżdżalnie, z której i ja skorzystałam… Nie było to celowe, ale jeszcze bardziej mnie rozbawiło. Gdyby coś takiego przydarzyło mi się w Warszawie, byłabym zdecydowanie bardzo nie w humorze. Tutaj śmiałam się i żartowałam, że wtapiam się w tłum.

Najciekawiej prezentowały się moje trampki!

Woodstock

W sumie przez dwa dni chodziłam w mokrych rzeczach. Nie brałam aż tak dużej ilości ciepłych ubrań i wolałam chodzić w mokrych i czekać aż wyschną na mnie, niż później wracać też przemoczona. A nie wiedzieliśmy czy prognozy faktycznie się sprawdzą i po dwóch dniach deszczu, będą kolejne dwa dni suche.

Woodstock

Efekt zjazdu z góry ASP

Warsztaty

Moje warsztaty dzisiaj z pewnością bym zmieniła. Temat „Kobieta w biznesie” nie nastraja na klimat Woodstocku, mimo to przyszło trochę osób i z tego powodu jestem bardzo zadowolona.

Sama brałam oprócz tego udział w zajęciach Art of living, które dotyczyły medytacji, a szczególnie technik oddechowych. Po godzinie czułam, że nie tylko jestem super dotleniona, ale nawet moja wątroba czy żołądek czują się zrelaksowane. Bardzo polecam – na pewno  poszukam ich w Warszawie.

Właściwie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Były wystąpienia podróżników, zajęcia z robienia zabawek dla zwierząt, spełniania marzeń czy gry na bębnach. W sumie program ASP składał się z blisko 700 bezpłatnych propozycji. Wystarczyło tylko przyjść i skorzystać. Potestować nowe rzeczy, co uważam za szczególnie rozwijające.

Ludzie

To, co mnie niepokoiło. Tłumy, ludzie nie wiadomo skąd, którzy nie wiadomo jak się zachowają, byli przeze mnie w rzeczywistości odebrani zupełnie inaczej. Wymalowane włosy czy buzie sprzyjały spontanicznemu nawiązywaniu znajomości, a karteczki, które mieli na szyi typu: „free hugs”, „szukam żony” czy „ratunku trzeźwieję” tylko wzmacniały to, że czułam się bardzo swobodnie i w gronie bliskich mi osób.

Dotychczas nie brałam udziału w wydarzeniu, gdzie ktoś po prostu idzie i przytula się do innych osób, jest przy tym tak pogodny i otwarty. Przywykłam do eventów, które wypełnione są ludźmi skupionymi, komunikatywnymi, ale mimo wszystko dbającymi o to, co inni o nich powiedzą. Tutaj większość uczestników nie analizowała, nie gdybała –  była sobą. I to naprawdę przekonuje do tego, żeby jeszcze raz tam wrócić w przyszłym roku.

Organizacja Festiwalu Woodstock

Uwielbiam logistykę. To, w jaki sposób coś przygotować, ile potrzeba do tego ludzi, jak dobrać proporcje jedzenia itp. Kiedy jechałam na Woodstock miałam wyobrażenie, że to duże wydarzenie, na pewno musi być super zorganizowane, więc teraz będę mogła zobaczyć od zaplecza, jak to wygląda w praktyce.

Woodstock

Tłumy w trakcie wywiadów z gośćmi ASP

To, co zobaczyłam naprawdę mnie zaskoczyło. Nie chodzi o to, że miałabym się czepiać, bo nie po to tam przyjechałam. Chciałam raczej zobaczyć jak oni to robią, że tyle ludzi chce dla nich pracować, dodam – za darmo. Mają pasję, ale przede wszystkim doskonale wiedzą, co do należy do ich obowiązków.

Idea „Pokojowego patrolu”, czyli osób, które pilnują porządku, dbają o właściwy i bezpieczny przebieg wydarzenia jest godna naśladowania. Najbardziej podoba mi się pomysł „niebieskich”, czyli płatnej ochrony, która z powodu zmiany kategorii eventu, w tym roku musiała być w dużo większym składzie.

Zwykle kiedy widzimy dużo policji w mundurach, czy ochroniarzy z odblaskowymi napisami na plecach, zamiast czuć się bezpiecznie, czujemy się dużo bardziej niepewnie. Chcemy jak najszybciej wyjść poza strefę, gdzie oni się znajdują. Ponieważ skoro tam są, to znaczy, że ta przestrzeń nie jest najbezpieczniejsza.

Tutaj zupełnie nie było takiego poczucia. Przez fakt, że mieli na sobie koszulkę jak inni wolontariusze, tylko w kolorze niebieskim, byli bardziej „ludzcy”. Nie dali odczuć, że festiwal może być w jakimś stopniu niebezpieczny.

Dużo rozmawiałam z różnymi wolontariuszami. Czy to „czerwonymi” czy z biura prasowego i to, co najbardziej przebija się przez ich wypowiedzi to poczucie wspólnoty. Oni podobnie jak ja, nieraz chodzili w mokrych butach czy ubraniach. Dbali o porządek w deszczu, często później w słońcu, a mimo wszystko wydawali się być szczęśliwi.

Ostatniego dnia dwóch chłopaków opowiedziało mi swoją historię udziału w festiwalu czy finału WOŚP. To poruszające jak nieraz tego rodzaju wolontariat wpływa na nasze życie. U nich zadecydował m.in. o tym jaki kierunek i miejsce studiów wybrali. Wśród wolontariuszy mają swoich przyjaciół, a nieraz i drugie połówki.

Woodstock

Przez cztery noce jakie spędziłam na Festiwalu Woodstock, zasypiałam przy odgłosach koncertu i kiedy w niedzielę, na koniec słychać było tylko zbierany sprzęt zrobiło mi się przykro. Spotkałam tutaj klimat, jakiego dotychczas nie miałam okazji zaznać. Swoboda, luz i życzliwość ludzi w stosunku do siebie nawzajem. Uważam, że każdy chociaż raz w życiu powinien wziąć udział w takim wydarzeniu.

Woodstock

Ja mam nadzieję będę mogła jeszcze w nim brać udział. A wy uczestniczyliście w nim kiedyś? Macie jakieś szczególne wspomnienia z Festiwalu Woodstock?